Na razie poprawiamy tekst, więc będzie się on pokazywał stopniowo. Mamy nadzieję, że nie zapomnieliście o szeptach i o tym, jak wielkie nadzieje wiązałyśmy z tym opowiadaniem. Pragniemy je dokończyć. Prosimy o komentarze.
PROLOG:
Pod
gwiaździstym niebem, na bezkresnych polach, ciche trzaski palącego
się drewna łączyły się z odgłosami przyrody, dopełniając
obraz świata.
Ogień... Czerwono-pomarańczowe płomienie od
wieków fascynowały ludzkość. Dawały ciepło w zimne, a czasem
nawet lodowate noce. Światło, które przepędzało mrok oraz
chroniło przed niebezpieczeństwami, takimi jak ataki dzikich
zwierząt.
Z czasem zaczęto go nazywać synonimem duszy. Był to
żywioł nie do okiełznania — przyjazny, ale również wrogi
człowiekowi. W ciągu kilku minut obracał miasta i wioski w ruiny,
niszczył dorobki społeczeństw i odbierał członków rodziny,
przyjaciół. Pomimo tego, był częścią natury charakteryzującą
się tym, że rządził się własnymi prawami.
Żywioł
ten fascynował nie tylko prostych ludzi, ale także i uczonych.
Dlatego zaczęto kojarzyć go z walecznością, dumą, odwagą i
bezpieczeństwem. A później z życiem. Ogień był symbolem potęgi,
odzwierciedlającej siły przyrody. Jako jeden z filarów świata
stał się niemym kodeksem Kasty Wojowników, kształcących się w
klasztorze na Ziemi Niczyjej.
Na
niebie od kilku godzin zbierały się czarne, kłębiaste chmury.
Wszędzie panował zaduch spowodowany zmianą pogody, a w klasztorze
było gorąco jak w letni dzień. Kiedy większość giermków poszła
spać, a po korytarzach chodzili już tylko nieliczni Strażnicy,
dwóch mężczyzn ubranych w czarne habity zaszyło się, w jednej z
komnat, w najwyższym punkcie budynku.
W pomieszczeniu panowała
ciemność, rozjaśniana jedynie przez dopalające się świece.
Kilka z nich znajdowało się na stoliku, kilka przy łóżku, a
pozostałe były porozmieszczane na podłodze. Ściany jak w
większości pokoi zostały wykonane z kamienia.
Klasztor został
zbudowany kilka wieków temu, w czasach średniowiecza, kiedy to
kamień był najmocniejszym i najtrwalszym materiałem budowlanym.
Mury w komnacie oddawały ciepło, którym się wcześniej nagrzały.
Jednak to nie przeszkadzało Wielkiemu Mistrzowi grać w szachy i
spokojnie rozważać ostatnio podjęte decyzje. Wpatrywał się w
szachownicę, jednak wydawał się być nieobecny. Myślami błądził
po przeszłości, która dzisiaj rano dała o sobie znać.
Kroki
głucho odbijały się echem od ścian. Szedł obok swoich synów,
gdy jeden z giermków poinformował go, że ktoś z trójki Mędrców
chce się z nim widzieć. Zarządził zaprowadzić go do swojego
pokoju, służącego mu za gabinet oraz uprzedzić, że pojawi się
za dziesięć minut. Chwilę jeszcze porozmawiał ze swoimi dziećmi
i każdemu z nich dał przydział obowiązków. Następnie udał się
do komnaty. Napotkani po drodze adepci i rycerze schylali przed nim
głowy. W końcu był najważniejszą osobą w klasztorze. Decydował
o wszystkim, był odpowiedzialny za wszystkich domowników oraz
reprezentował go na zewnątrz.
Gdy znalazł się w pokoju,
białowłosy Mędrzec podszedł do niego i przywitał się z nim. Ów
gość miał dość ciekawe zainteresowania, odnoszące się w
szczególności do tematów związanych z seksem, więc Fugaku starał
się z nim widzieć tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Jiraya
miał na sobie brązowy habit, co świadczyło o jego stylu życia.
Był podróżnikiem.
— Musimy porozmawiać o synu Minato
Namikaze, przyjacielu. — Jego oblicze spoważniało.
— Mów.
—
Twój ruch — usłyszał Fugaku. Spojrzał najpierw na Shikaku, a
potem na szachownicę. Chwilę zastanawiał się nad ruchem, lecz nie
mógł się na niczym skupić. Po głowie wciąż chodziła mu
poranna rozmowa z Jirayą.
— Coś się stało? — Nara domyślał
się, że może chodzić o syna Minato. Był Doradcą Wielkiego
Mistrza, dlatego wiedział o wszystkich sprawach, które dotyczyły
klasztoru. Uchiha wykonał ruch czarnym koniem.
— Nie mogę
przyjąć tego chłopaka — odparł. Wiele myślał na ten temat.
Jego priorytetem było dbanie o wizerunek klasztoru i o jego
interesy. Syn Minato mógł sporo namieszać, a nie miał siły by
użerać się z kolejnym Namikaze. Shikaku zbił jego konia, używając
do tego gońca, dzięki czemu zapewnił sobie przewagę. Jego
czarnowłosy przeciwnik uniósł rękę, by wykonać następny ruch,
lecz zamiast tego oparł o nią brodę. Zrozumiał, że znajdował
się w beznadziejnej sytuacji. Po krótkim zastanowieniu chwycił
wieżę i przesunął ją po linii prostej w prawo i zatrzymał
cztery pola przed białym gońcem.
— Myślisz, że będzie taki
sam jak Minato? — Doradca uważnie obserwował zmiany zachodzące
na twarzy Mistrza, którego po raz kolejny przytłoczyła fala
wspomnień.
Stał
w rzędzie razem z innymi chłopakami będącymi w jego wieku. Byli
tam też nieco starsi oraz nieco młodsi giermkowie. Najbardziej
wyróżniał się chłopak o jasnych niebieskich oczach i blond
włosach, których pojedyncze kosmyki układały się we wszystkie
strony. Rozsiewał wokół siebie pozytywną aurę i przyciągał
innych ludzi, ale w jego wyglądzie było coś
zniewieściałego.
Fugaku następnego dnia rozpoczął trening u
swojego mistrza. Jego celem było dostanie się do Kasty. Kiedy
wybierał miecz zauważył kątem oka uśmiechniętego blondyna,
rozmawiającego z jednym z członków Strażników Umarłych. W
zasadzie nie było w tym nic interesującego, więc powrócił do
wybierania broni.
Nara,
będąc pewien swojej kolejnej z rzędu wygranej partii szachów, ze
znudzeniem wymalowanym na twarzy chwycił królową, przybliżając
ją do czarnego króla. Jednak nie padło słowo "szach".
Blondyn
próbował sięgnąć półki, na której leżała czerwona,
oprawiona w skórę, książka. Fugaku przyglądał się tej sytuacji
przez chwilę, aż w końcu zrezygnowany poszedł po drewniane
krzesło znajdujące się w kącie komnaty i postawił je przy nim.
Minato podrapał się po karku w geście zakłopotania, szczerząc
się do niego głupio.
Godzinę później miał trening. Na nim
Uchiha dowiedział się od swojego nauczyciela, że on i blondyn są
uważani za geniuszy oraz chlubę swojego rocznika. Jego mistrz
widział w Minato przyszłość klasztoru.
—
Może sprawiać problemy. — Wielki Mistrz wziął gońca i zbił
królową. Wciąż zależało mu na wygranej z Shikaku. Jednak
kolejne wspomnienie oderwało go od rzeczywistości. To był moment,
który najbardziej nadszarpnął wizerunek klasztoru.
Słońce
powoli wynurzało się znad horyzontu. Minato spokojnym krokiem
przemierzał las. Był pewny, że jest już niedaleko. Jeszcze trochę
i będzie na polanie.
Koszyk w jego ręce lekko kołysał się
pod podmuchami wiatru, a blond kosmyki w porannym słońcu wyglądały
niczym złote łany zboża.
Namikaze westchnął cicho, gdy po
długiej wędrówce z klasztoru wreszcie dotarł na miejsce. Mimo że
na polanie słońce świeciło mocniej, to wiatr spokojnymi powiewami
uspokajał i obniżał temperaturę jego zgrzanego, pod długą i
szarą szatą, ciała.
Rozejrzał się uważnie w lewo i prawo,
lecz nie widząc nikogo odstawił koszyk na ziemię i rozpiął suwak
szaty, która dosłownie z niego spłynęła, ukazując nagą klatkę
piersiową i błękitne spodnie, sięgające za kolana.
Cichy
pisk sprawił, że natychmiast obrócił się w stronę dźwięku.
To, co zobaczył... to była najpiękniejsza istota, jaką
kiedykolwiek dane mu było widzieć. Biała szata oraz rude i długie,
sięgające do pasa, włosy. Jednak to oczy najbardziej przyciągnęły
jego uwagę. Głębokie, lekko zszokowane i soczyście zielone
spojrzenie wkręcało się w niego, a dłoń zasłaniająca usta
lekko drżała.
— Kim ty jesteś? — usłyszał.
—
Może. — Głos Doradcy wyrwał go z rozmyślania. — Ale nie można
też skreślać ludzi przez ich rodowód. W końcu on nic nie zrobił,
a dziecko Strażnika Nieumarłych i Uzdrowicielki, która Widzi może
nam się przydać.
— Myślisz, że może odziedziczyć
umiejętności po matce? — zapytał Fugaku, mrużąc oczy. Jego
sytuacja na szachownicy była fatalna.
— Tak.
—
Kim ty jesteś? Nie... nie! — Głowa kobiety kręciła się w prawo
i lewo, a drżące dłonie zacisnęły się na materiale. — To nie
jest możliwe! Nie, nie wierzę... — szeptała.
Źrenice Minato
rozszerzyły się znacznie, jednak spokojnym krokiem podszedł do
kobiety. Przyklęknął tuż koło niej, pozwalając by jej
przerażony wzrok świdrował go od góry do dołu.
— Nie... —
Nadal kręciła głową. — Nie, przecież tak nie może być... To
jest złamanie wszystkich praw! Nie! — krzyknęła i uderzyła ręką
w pierś mężczyzny.
— Spokojnie, spokojnie — powiedział,
kładąc swoją dłoń na dłoni rudowłosej. — Co się stało?
Jesteś z Nanabi, prawda?
— Odsuń się ode mnie! — Kobieta
ponownie krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Koszyk pełen
ziół przewrócił się, ale ona się tym nie przejmowała. —
Odejdź stąd! Jesteś z Kyuubi! To jest ziemia mojego klasztoru! Nie
wolno ci tu być!
Minato uniósł dłonie w geście obronnym.
—
Spokojnie. Mimo tego, że nasze klasztory niezbyt się lubią, to mam
pozwolenie na zbieranie ziół. Nasza Uzdrowicielka wczoraj nie mogła
tu przyjść, więc dziś z samego rana przysłano mnie w jej
zastępstwie.
Słońce skierowało swe promienie prosto na
kobietę. Namikaze dostrzegł na jej nadgarstku krwistoczerwoną
bransoletę. Jego oczy wyrażały szczery szok.
— Ty jesteś
Widząca — wyszeptał, opuszczając powoli dłonie. Przyłożył
prawą rękę do serca. — Przepraszam, nie powinienem cię
nachodzić, nawet się nie przedstawiając. Jestem Minato Namikaze,
główny Strażnik Nieumarłych w klasztorze Kyuubi.
—
Prawda. — Fugaku zawiesił na chwilę głos. — Bardzo przydałaby
się nam osoba, która Widzi. Jak na razie tylko w klasztorze Nanabi,
Nibi i Yonbi są jeszcze takie. A i tak, ród Widzących zmierza ku
rychłemu końcowi. Dzieci umierają po kilku dniach — westchnął.
— Tylko skąd pewność, że on będzie Widzącym?
— Nie mamy
jej.
Fugaku westchnął ponownie.
Od
tego spotkania Minato przychodził na tamtą polanę codziennie. Mimo
że najpierw był niezbyt grzecznie z niej wyganiany, już po kilku
dniach znalazł wspólny język z kobietą. Widział spojrzenia,
jakimi obdarza go, jednak on sam krył się ze swoimi uczuciami. Za
samo wymykanie się z klasztoru czekałaby go porządna chłosta. A
gdyby ktoś dowiedział się, że spotyka się tam z kobietą z
Nanabi... Minato energicznie pokręcił głową, odganiając złe
myśli. Spojrzał na twarz dziewczyny i był pewny, że mógłby za
nią skoczyć w ogień.
—
Właśnie. Nie mamy. A nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co
będzie się działo, jeżeli prawda wyjdzie na jaw.
— Przecież
tylko Kasta będzie o tym wiedziała.
— Zawsze coś może pójść
nie po naszej myśli.
Łóżko
cicho skrzypiało, a w pomieszczeniu panował całkowity mrok. Ciszę
przerywały tylko jęki Kushiny i szybki, płytki oddech jej
partnera. Nie wiedział, co go skłoniło do wyznania swoich uczuć,
nie wiedział też, czemu zabrał kobietę do swojej komnaty.
Wiedział jednak, że kocha ją ponad życie. Że chce być jak
najbliżej niej. Że chce jej pomagać, przytulać i pocieszać ją w
trudnych chwilach.
Tak, dla Kushiny, był gotowy uciec z
klasztoru. Po to by żyć z nią szczęśliwie. Z nią i z ich synem,
Naruto, którego Kushina Widziała.
— Minato — wyszeptała
kobieta, zaciskając dłonie na karku mężczyzny.
—
Sugerujesz, że mamy wśród nas zdrajcę?
Fugaku pokręcił
głową.
— Nie, po prostu — zawiesił na chwilę głos —
chodzi o Itachiego. Jako członek Kasty musi być o wszystkim
informowany.
— Nie można go uznać za niepoczytalnego?
Doradcy odpowiedziała cisza. Dopiero po dłuższej chwili Wielki
Mistrz odparł:
— Nie. Zasady nie przewidują czegoś takiego.
Itachi musi brać udział w zebraniach, może podejmować swoje
decyzje i ma wpływ na całą Kastę, jako mój syn. Możemy go
trzymać tam, gdzie nikt nie chodzi, ale nie możemy go wykluczyć.
Martwię się tym, że znajdzie jakiś sposób, żeby ta informacja
wyciekła.
Ciche
pukanie sprawiło, że Minato zamarł.
— Można? — Głośny,
męski głos rozległ się za drzwiami, które już po chwili cicho
zatrzeszczały, wpuszczając do pokoju cienką wiązkę światła.
Namikaze zerwał się na równe nogi, spoglądając na śpiącą
na łóżku Kushinę.
— Nie! Nie wchodź! — krzyknął. Było
już jednak na to za późno.
W progu stanął Wielki Mistrz, a
jego wzrok prawie natychmiast powędrował na rozkopane łóżko i
leżącą na nim kobietę.
—
Itachi jest osadzony w lochach. Nie ma żadnej możliwości, by ktoś
się z nim spotkał. Gdy przynosi się mu jedzenie, nikt nie ma prawa
się do niego odezwać. Poza tym, tylko członkowie Kasty mają tam
wstęp.
— Czyli uważasz, że warto zaryzykować? Nawet, jeśli
syn Minato nie jest Widzący?
— Wydaje mi się, że tak.
*
* *
Czarna szata. Znak Kasty. Symbol odwagi, męstwa i dumy.
Szybko stawiane kroki kierowały się ku wejściu do klasztoru.
Nie rozumiał. Po prostu nie rozumiał, dlaczego to właśnie on
musi przywitać syna zdrajcy. Ten Naruto, czy jak mu tam, był...
Splamiony.
Nic nie warty.
Brudny.
Sasuke zatrzymał
się i westchnął.
* * *
— Będzie ci tu dobrze —
Uzumaki zironizował słowa swojego wujka nad wyraz piskliwym głosem.
— Nosz kur... — ryknął, gdy po raz kolejny przewrócił się o
korzeń drzewa. — Nie! Ja tu nie wyrobię! Jiraya, wal się z tą
swoją gatką! Ja nie chce tu być!
— Naruto! Nie zostawaj w
tyle! Nie zgub się!
— A może ja chce się zgubić?! Zawróćmy!
Nie podoba mi się tu!
— Po prostu się boisz — zarechotał
złośliwe mężczyzna. — Już niedaleko! Pośpiesz się!
—
To ty mnie do tego zmusiłeś! — krzyknął, gramoląc się z
ziemi. W słowach jego opiekuna nie było ani krzty prawdy.
Naruto
wcale się nie bał... On był przerażony!
Uzumaki szybko
dogonił swojego przewodnika i wpadł na niego, gdy ten
niespodziewanie się zatrzymał.
— No, co jest!? — furknął,
masując sobie obolały nos. Wyjrzał przez ramię towarzysza i
zamarł.
Ogromne wrota otworzyły się powolnie z bardzo niemiłym
dla ucha skrzypnięciem. Za nimi dostrzegł postać w czarnej,
długiej szacie aż do ziemi.
Już mu się tu nie podobało.